List do Wysokich Obcasów.

Strona główna » List do Wysokich Obcasów.

Czasem jest tak, że coś mnie bardzo poruszy. Ostatnio były to trzy teksty na temat wypalenia rodzicielskiego. 

Mam mnóstwo zrozumienia dla rodziców

– dla ich wyczerpania, zmęczenia, niekiedy zniechęcenia i wszystkich wyzwań, które potrafią przytłaczać. 

Wspieram rodziców, by mogli czuć się lepiej sami ze sobą i w relacji z dziećmi. Pamiętam jednak zawsze o dziecku. Jest to związane również z tym, że na co dzień pracuję z osobami, które przeżywają swoje dziecięce poranienia – odrzucenie, brak akceptacji, brak miłości, poczucia bezpieczeństwa, bycie niewidzialnym i niechcianym. Dlatego zdecydowałam się napisać do Wysokich Obcasów, w których przeczytałam rodzicielskie artykuły. Poniżej w liście podaję ich tytuły, gdybyście mieli chęć je odnaleźć.

Jeśli i Ciebie poruszą, daj znać – napisz do mnie. Jeśli poruszy Cię mój list, również się odezwij. I mocno trzymaj kciuki, by mój głos mógł zostać opublikowany na łamach WO i dotrzeć do rodziców – również tych w kryzysie.

Ściskam mocno!
Małgosia

Gdy rodzic nie ma mocy.

„Macierzyństwo stało się przekleństwem. Dla córki jestem „debilką”, „zjebem”, „krową”,  „Trudne rodzicielstwo. Decydując się na dziecko, nie mamy żadnej pewności, jaki człowiek nam się trafi”, „Otwarcie wobec siebie mówimy z mężem: Ja to nasze dziecko kocham, ale go nie lubię”.

Trzy teksty, które przeczytałam jeden po drugim. Przeczytałam i poczułam ogromny smutek. Z jednej strony wypływający ze współczucia wobec rodziców, ale również z powodu dzieci tych rodziców. 

W kontekście dzieci pojawiła się też złość, ponieważ uwaga w artykule dotykała jedynie rodzicielskiego wypalenia, znużenia, zniechęcenia, chęci ucieczki, ale nie uwzględniała tego jak te odczucia rodziców wpływają na dzieci. Teksty delikatnie poszukiwały przyczyn tak trudnych relacji rodzicielsko-dziecięcych, jednak nie pozostawiały wskazówek, jak z nich wybrnąć. I to mnie przestraszyło.

Wyobrażam sobie, że intencją artykułów było zwrócenie uwagi na rodziców, którym rodzicielstwo nie kojarzy się ze szczęściem, radością i spełnieniem. Zapewne chodziło też o to, by pokazać takim rodzicom, że nie są sami, że macierzyństwo i ojcostwo to nie zawsze bułka z masłem i że bywa trudno, a nawet bardzo trudno. To ważne, by osobom w kryzysie uzmysłowić, że ich odczucia mają prawo wybrzmieć i być usłyszane. Nawet jeśli nie mieszczą się w cukierkowej wizji świata – uśmiechniętych mam i zaangażowanych ojców. Cieszę się zatem, że takie teksty się pojawiają. Cieszy mnie również to, że rodzice decydują się powiedzieć o swoich doświadczeniach na głos.

Jednak w tekstach jest coś, co mnie zatrzymuje. Tym czymś jest dziecko, nastolatek, człowiek, istota czująca, odbierająca sygnały werbalne i niewerbalne z otoczenia, nasiąkająca jak gąbka światem wokół niego, przechodząca wzloty, upadki oraz burze hormonalne. Ucząca się siebie i życia.

Gdy dziecko się rodzi jest zależne od rodzica. 

Bez opieki sobie nie poradzi. A opiekę można otrzymać, gdy jest chciane, kochane, widziane i akceptowane. Jednocześnie dzieci doskonale wyczuwają, w jaki sposób zasłużą na najwyższą jakość opieki. 

Jeśli rodzic cieszy się, gdy dziecko nie płacze, gdy upadnie, nauczy się połykać łzy i być bardzo dzielnym. Jeśli to dobre stopnie i bycie ambitnym zapewni dobre samopoczucie mamy, dziecko będzie się uczyć. Jeśli opiekowanie się rodzeństwem dołoży nieco głasków akceptacji od taty, dzieci wejdą w to jak w masło. Na szczęście nie wszystkie.

Niektóre będą się buntować od razu. Inne wypalą się w spełnianiu oczekiwań i pokażą swoją niezgodę, złość jako nastolatki, serwując rodzicom zdziwienie, szok, bo dziecko się „popsuło”, a rodzice mają dość. Co więc robią? Wysyłają dziecko do naprawy, na terapię, a jednocześnie nie pracują nad sobą.

I to właśnie najbardziej zaniepokoiło mnie w przytoczonych tekstach. 

Rodzice nie są otoczeni opieką, by potrafili kochać swoje dziecko. 

By potrafili je lubić. By sprawdzili, co ich powstrzymuje od miłości. Co sprawia, że ich komunikacja niewerbalna jest jedną wielką niechęcią i odrzuceniem. Ci rodzice potrzebują wsparcia i pomocy.

Jaki sens ma terapia nastolatka i praca nad brakiem akceptacji i poczucia własnej wartości, jeśli wraca do domu i to właśnie dostaje. Jak można pracować z dzieckiem, które ma napady złości, agresji, jeśli nieuleczona jest przyczyna złości, jeśli nie ma przestrzeni na dziecko, takie jakie jest.

Piszę ten tekst, by trochę nas, dorosłych obudzić. 

Mówmy o tym, że jest nam trudno, że sobie nie radzimy, że jesteśmy wypaleni i zmęczeni jako rodzice. Mamy prawo o tym mówić. Jednak niech to nie będzie umoszczenie się w roli ofiary swojego rodzicielstwa. Niech to nie będzie oddanie wpływu na swoje dorosłe życie w ręce dziecka. Niech to nie będzie pozbycie się mocy, które prowadzi do przemocy.

Odrzucenie jest przemocą. 

Oczekiwania, by dziecko było zgodne z moimi wyobrażeniami jest przemocą.

Komunikaty, że gdyby dziecko było inne to rodzicowi byłoby lepiej jest przemocą. 

Mówienie, że dziecko się popsuło, a kiedyś było fajne, jest przemocą. 

Czy wobec tego mamy się dziwić, że dzieci / nastolatki buntują się, wobec tego? Stawiają opór, pokazują nam trzeci palec, traktują jak wrogów? A gdyby zamiast słów rodzic – dziecko napisać szef – pracownik? I zastosować takie same mechanizmy przyciągania i odpychania? Co byśmy zrobili i jak byśmy się czuli?

Dziecko to nie kanapa z IKEI, którą można kupić i oddać, jeśli się nie sprawdzi lub znudzi. 

Dziecko nie jest projektem do spełniania ambicji, oczekiwań, ułatwienia życia, budowania dumy i chluby oraz dobrego samopoczucia rodzica.
Dziecko czuje.

Błagam Wysokie Obcasy o to, by stwarzając przestrzeń na trudne rodzicielstwo nie wylewać dziecka z kąpielą. Bo to my, rodzice jesteśmy odpowiedzialni za nasze dzieci. Dbajmy więc o to, by być w mocy i nie musieć odwoływać się do przemocy.

Praca nad sobą, wpuszczanie czułości w życie, dotykanie swojego dzieciństwa i trudnych doświadczeń jest tym, co dobrze jest zrobić. Jeśli sami nie byliśmy kochani – to ma znaczenie. Jeśli mamy doświadczenia rodziny dysfunkcyjnej – również. 

Jeśli nie potrafimy mówić „nie” lub jesteśmy w trybie zasługiwania na akceptację – to też będzie odbijało się na naszym rodzicielstwie. Bycie rodzicem nie musi być orką, ale czasem trzeba trochę czasu, by się poukładać. Najpierw ze sobą, a dopiero potem z dzieckiem. 

By móc cieszyć się rodzicielstwem i kochać z lekkością, bez poczucia obowiązku i poczucia winy. I bez wchodzenia w przestrzeń, albo ja, albo ono.

Małgorzata Żółtaszek
Praktyk Terapii IFS

Pomóż sobie, pomóż innym. Rodzicielstwo lekkości jest do dyspozycji.

5 1 vote
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments

Zapisz się na newsletter

Zajrzyj też na:

Więcej

Wakacje w wersji Zen

Do czego są nam potrzebne wakacje? Do czego jest nam potrzebny urlop?  Dlaczego tak tęsknimy za czasem bez… – bez pracy, bez obowiązków, bez pośpiechu, bez dociskającej nas codziennej rutyny? Tęsknimy, ponieważ na co dzień

Za co kocham NVC?

Porozumienie bez Przemocy otworzyło mi oczy na samą siebie. Pamiętam, jak pierwszy raz dotarło do mnie, że mam potrzeby. Wtedy najbardziej niewysycona była u mnie potrzeba odpoczynku i snu, bo byłam mamą dwójki małych dzieci.

Wolność

Gdy doświadczam wolności, to znaczy, że mi WOLNO. Po prostu mi wolno. Mam prawo. To bardzo mocne słowa. Stanowcze, ugruntowujące. Trochę tak, jakbyśmy mieli coś, co nam przynależy i nie zamierzali tego oddać. “Wolność kocham