Są! Nareszcie! Doczłapałam się! Ja! Matka dzieciom. Ufff:)
Kiedy rozmawiam z rodzicami, okazuje się, że nie tylko ja tak mam. Gdy kończy się rok szkolny, skaczę do góry z radości. Czuję się, jak by zaczynał mi się urlop. Schodzi ze mnie czujność i napięcie. Zaczynam rozkoszowanie się niespiesznymi porankami. Z lubością patrzę, jak moje dzieci mogą się wyspać, bez pośpiechu zjeść śniadanie i jak niebywale planują sobie czas, gdy nic nie muszą. Jest czas na kreatywną zabawę i na kontakty z przyjaciółmi. Są dni spędzane twórczo i sportowo. W domu, lub na powietrzu. Mam szczęście być mamą super dogadującego się rodzeństwa, które z chęcią spędza wspólnie czas, więc i ja mam więcej czasu dla siebie i na różne rodzinne przyjemności. I choć przez cały lipiec jeszcze będę pracować, już wiem, że będzie zupełnie inaczej. Spokojniej. W harmonii. Bez presji, bez stresu. Bez haseł “już nie daję rady” i “mam dość”. Bez łez w oczach, gdy wysiłek poszedł na marne, bo ocena nie była satysfakcjonująca. Bez ciągłego udowadniania, że się umie i potrafi. Jestem ostatnią osobą, która przywiązywałaby wagę do ocen. Jednak moje dzieci funkcjonują w systemowej szkole, z kontekstem społecznym sukcesu i porażki, bycia dobrym lub złym uczniem, mądrym, albo głuptasem w zależności od zdobywanych ocen. Powtarzam w domu jak mantrę, że najważniejsze jest, by wiedzieć, ile się umie, ale gdy wiedzy jest za dużo, zalicza się i zapomina. I tak z roku na rok. Smuci mnie to, martwi. Sprawia, że myślę o edukacji alternatywnej, ale dochodzą przyjaźnie, relacje i chęć spędzania czasu właśnie z tymi kolegami i tymi koleżankami, więc zostajemy w tym, co jest. Pewnie mogłabym się nie przejmować. Nie zwracać uwagi. Tyle, że chodzi o dzieci – moje i nie tylko, a ja niestety widzę więcej. Widzę przyczynę i skutek. Zależność między uczeniem się dla ocen, a brakiem zaangażowania, gdy coś na ocenę nie jest. Poziomem agresji, przemocy, wykluczenia, mobbingu między uczniami, a ocenowym ciśnieniem i wszechobecną “testozą”. Budowaniem wartości, na tym, w czym jesteś najlepszy, ale też najgorszy, gdy do najlepszego trudno doskoczyć. Depresją, poczuciem porażki, a gigantycznym zmęczeniem i skrajnym wyczerpaniem organizmu. Dlatego oddycham z ulgą, gdy kończy się rok szkolny. Nie dlatego, że moje dzieci nie chcą się uczyć, a ja muszę je ciągnąć do góry, żeby w ogóle chciały coś zrobić, ale dlatego, że im zależy, że się przejmują. (Gdyby moim dzieciom się nie chciało, sprawdziłabym co się dzieje, zamiast strzelać wyrokiem “leń patentowany”. I choć może zdarzają się dzieci, którym brakuje woli i chęci, to też jest ku temu jakiś powód. Zazwyczaj wcześniej się chciało wiele i przestało. Dlaczego?). Moje dzieci nie zobojętniały, a ponieważ chcę to u nich zachować, jestem blisko, by otulać ich wrażliwość. To wymaga wiele wysiłku i zaangażowania. Myślę, że uważni rodzice wrażliwych dzieci, doskonale to wiedzą. Skaczę zatem do góry z radości, gdy zaczynają się wakacje. Gdy można na dwa miesiące opuścić system:) Teraz wsadzę łyżkę dziegciu. System to my. Rodzice, nauczyciele, dyrektorzy. Niestety. To my pchamy tę machinę do przodu. Ja też. Zaczęłam jednak mówić głośno o tym, że statut naszej szkoły jest niezgodny z ustawą o systemie oświaty. Że taki twór jak średnia ważona jest niezgodna z prawem – dlaczego sprawdzian ma wagę 5, a plakat, do którego przygotowania trzeba siąść nad podręcznikiem, przeczytać treść rozdziału, wychwycić najważniejsze wiadomości i przekazać w formie graficznej ma wagę 1. Czyżby chodziło o kryterium przyjemności? To, co nieprzyjemne i stresujące ma większą wagę, niż to co sprawia radość? Zaczęłam zgłębiać przepisy, słuchać mądrych ludzi w Budzącej się szkole. Próbowałam przekonywać dyrekcję naszej szkoły, by było mniej ocen, a więcej twórczych działań. Nie ma spektakularnego efektu wow, ale coś zaczyna się ruszać. Trwają prace nad szkolnym statutem w oparciu o “Statut nieumarły” (wzorcowy statut zgodny z ustawą, ale przede wszystkim uwzględniający ucznia i wspieranie go, by mógł się uczyć). Jest coraz więcej osób, które widzą potrzebę zmian. Mają otwarte serca i umysły. Dopuszczają podjęcie próby, bez gwarantowanego efektu. Są odważne i w ramach dostępnych możliwości, próbują. Są nauczyciele, których nosiłabym na rękach z wdzięczności. Za to, że kochają swoją pracę, choć jest diabelnie trudna. Za to, że się nie poddają. Dzieci to widzą. Nie wszystkie w jednakowym stopniu, ale wszystko zaczyna się od małej skali. Dlatego mam do Was prośbę. Pomyślcie dziś o Waszych dzieciach. O tym, czy lubią się uczyć, poznawać świat, mają w sobie ciekawość, czy może nie. Czy zawsze tak było? Jeśli nie, kiedy się zmieniło? Dlaczego? Z jakiego powodu? Pomyślcie też o tych wszystkich osobach w Waszych szkołach, którym się chce. Które noszą w sobie pasję i dzielą się zaangażowaniem. Warto ich docenić i im podziękować. Jeśli takich osób jest w Waszej szkole wiele – tylko pozazdrościć. Jeśli są w mniejszości, tym bardziej trzeba ich wzmocnić. Zastanówcie się też, kiedy Wy sami chcecie się uczyć i czego? Co Was motywuje? W jakich warunkach lubicie się uczyć? Jakie szkolenia wybieracie, a jakie omijacie szerokim łukiem? Ja bardzo często słyszę, że szkolenie było super m.in. dlatego, że można było odmówić odpowiedzi, że nie było presji i przymusu. To mówią osoby dorosłe. Czy dzieci są od nas inne? Ściskam Was mocno:) Wasza Małgosia P.S. Dla ciekawych i chcących przyczynić się do zmiany:) http://www.budzacasieszkola.pl/, https://statut.umarlestatuty.pl/ |