“Dziewczyna czuje, – odpowiadam skromnie –
A gawiedź wierzy głęboko;
Czucie i wiara silniej mówi do mnie
Niż mędrca szkiełko i oko.
Martwe znasz prawdy, nieznane dla ludu,
Widzisz świat w proszku, w każdej gwiazd iskierce.
Nie znasz prawd żywych, nie obaczysz cudu!
Miej serce i patrzaj w serce!”
Adam Mickiewicz – “Romantyczność” (fragment)
❤
Będąc nastolatką nie byłam fanką epoki romantycznej. Eksplozja emocji, pławienie się w rozpaczy i wyrażanie jej przez rozdzieranie szat, wzbudzały we mnie zażenowaną wątpliwość. I chodź nadal nie sięgam w wolnej chwili, ani do Mickiewicza, ani do Słowackiego, to jedno muszę przyznać.
Romantyzm stwarzał przestrzeń na czucie i podążanie duchową, nieustrukturyzowaną racjonalnością ścieżką.
W tamtych czasach coś miało się prawo wydawać, intuicyjnie wyczuwać, odbierać zmysłami. Można było legalnie, w sposób kulturowo uwarunkowany, patrzeć sercem, a nie tylko głową. Zapewne znawcy tego okresu wtrąciliby tu swoje “ale”, posiadając znacznie większą wiedzę na ten temat – ja jednak chciałabym skupić się na czuciu. Dlatego we wstępie dzisiejszego tekstu przywołałam fragment “Romantyczności” Adama Mickiewicza.
Czucie, odczuwanie, mówienie o uczuciach, wyrażanie uczuć wielu osobom kojarzy się ze słabością. Miękkością, która jest zbyt miękka na twarde czasy. Wrażliwością, która sprawia, że życie może być bolesne. Bezpieczniej jest nie czuć. Odciąć się od emocji. Analizować, racjonalizować, nie ulegać uczuciowym wzlotom i upadkom. Może się bowiem okazać, że nosimy w sobie tak wiele emocji, że wymkną się nam nagle spod kontroli. A KONTROLA to słowo klucz. Kontrolujemy nasze życie i siebie. Nasze rodziny i dzieci. Sprawdzamy, czy wszystko mamy pod kontrolą. Kontrola jakości, kontrola czasu, kontrola osiągnieć, kontrola celów i planów. Kontrola rządzi.
Na różnych warsztatach, które prowadzę w oparciu o Porozumienie bez Przemocy, w czasie rozmów o potrzebach KONTROLA pojawia się właśnie jako jedna z potrzeb. Wówczas prostuję.
Kontrola jest sposobem na realizację potrzeby. Najczęściej – potrzeby bezpieczeństwa. Ale też poczucia własnej wartości, akceptacji i samoakceptacji. Jeśli z tego poziomu spojrzymy na proces kontrolowania własnych emocji – bardzo wiele może się wyjaśnić.
Nie okazuję emocji, ponieważ nie ufam do końca sobie. Nie mam pewności, czy uczucia mnie nie zaleją i co wówczas zrobię. Najprawdopodobniej nie czuję się bezpiecznie sama / sam ze sobą. Może też być tak, że boję się, podskórnie czując, że np. noszę w sobie dużo złości i gniewu. Gdyby to wypłynęło – wielka tajemnica, którą skrzętnie ukrywam – ktoś mógłby się mnie przestraszyć. Mogłabym / mógłbym kogoś stracić.
A może mam też takie doświadczenia, że czyjaś złość była źródłem mojego wielkiego niepokoju i dlatego nie chcę uznać tego uczucia w sobie?
Nie mówię co czuję, jak się czuję, wykonuję wysiłek by być zadowoloną / zadowolonym, skoncentrowaną / skoncentrowanym na zadaniach, ponieważ nie chcę by ktoś zobaczył, że coś mnie dotyka, sprawia, że słabnę, robię się wrażliwa / wrażliwy. Tak też jest bezpiecznie. Niewidzialna skorupka, którą tylko niektórzy zobaczą po napiętym ciele, chrząkaniu i pokasływaniu niewypowiedzianych słów, zaciśniętych szczęk, krtani i spłyconym oddechu.
Zdarza się też, że nosimy w sobie doświadczenia odrzucenia, gdy odważyliśmy się okazać uczucia w przeszłości. Gdy nie było miejsca na smutek, gniew. Gdy zawstydzano nas, lub odcinano się od nas mówiąc, że gdy płaczemy lub krzyczymy, jesteśmy brzydcy i takich się nas nie chce. Tak jak byśmy zasługiwali na miłość tylko wtedy, gdy z uśmiechem na twarzy przyjmujemy wszystko, co przynosi nam codzienność. Niezależnie od tego, czy to nam służy czy nie.
Dawanie akceptacji i jej odbieranie. Kocham cię, gdy się uśmiechasz. Gdy nie, to już nie bardzo. Funkcjonowanie w takim mechanizmie przyciągania i odpychania wywołuje niepewność. Czy wszystko ze mną w porządku? (poczucie własnej wartości). Czy mogę czuć się bezpiecznie? Kiedy nadejdzie moment, że będę wystarczająco ok? (akceptacja). Jeśli inni mnie nie akceptują, to czy mam prawo akceptować siebie? (samoakceptacja) I znów zakładanie maski, odcinanie od czucia staje się wręcz koniecznością. Być, albo nie być. Naturalny instynkt samozachowawczy.
Tak dzień za dniem. Stłumione uczucia rosną w nas. Któregoś dnia wszystko się wylewa. Codzienność nas przytłacza. Wszystkiego jest za dużo. Na nic nie mamy siły. Ciało nie chce współpracować. Chce nam się płakać, wrzeszczeć. Napięcie w ciele jest tak bolesne, że nie możemy sobie z nim poradzić. Tak jak by wszystko w nas wyło syreną alarmową. Niechciany prezent z naszego wnętrza. Nagroda za omijanie siebie szerokim łukiem. Wyjący prezent za kontrolę, by nie zbliżyć się do tego, co noszę głęboko w sobie. Za ucieczkę przed złością i smutkiem, lękiem i wstydem.
Niektórzy muszą dojść do ściany, by się otrząsnąć z bezczuciowego letargu. Na szczęście nie wszyscy. Wielu otwiera się na siebie szybciej. Pracują nad tym, by zejść z poziomu kontrolującej głowy, na poziom czującego serca. Z poziomu zadań i wykonywania poleceń (często własnych, względem siebie), na poziom zdobywania doświadczeń, uczenia się, podążania za sobą, swoim talentem. Podejmują próby, by usłyszeć siebie. Początkowo nieśmiało dając sobie prawo do pomyślenia czego nie chcą, potem odważniej wypowiedzenia tego na głos. W dalszej kolejności udaje im się znaleźć własną ścieżkę i nabierają mocy, by nią iść. Niektórzy wywracają przez to swoje życie do góry nogami. Swoje relacje, związki, pracę. Zrzucają z siebie kajdany, które wcześniej sami sobie zapięli, lub pozwolili, by ktoś przekręcał w nich kluczyk. I nagle widzą wokół siebie cały świat. Czują go, doświadczają, łapią boskie TOV. Tak naprawdę udaje im się złapać kontakt z własnym “JA”. Już nie boją się zalania emocjami. Już nie muszą za wszelką cenę unikać trudnych sytuacji, rozmów, relacji. Już nie muszą uciekać przed uczuciami innych osób – bliskich, dzieci. Już nic ich nie goni. Nie ma straszliwego stwora ukrytego w podświadomości. Jestem “JA” i wszystko to, co ze mną związane. Jestem “JA” i moje serce. Jesteś “TY” i twoje serce.
“Czucie i wiara silniej mówi do mnie, niż mędrca szkiełko i oko” pisał Adam Mickiewicz. A gdyby tak dopełnić “romantyczność”, wyjść z paradygmatu “albo/albo” i powiedzieć:
“Prawdziwa mądrość to czucie, wiara, szkiełko i oko”
Myślicie, że ma to sens? Że tak mogłoby być?
Gdy o tym do Was piszę, czuję radość, ponieważ noszę w sobie nadzieję, na Wasze “TAK”. U mnie to zdanie działa. Baaaaardzo:)
Uściski!
Małgosia
Pozytywne Relacje to: