Już za tydzień zakończenie roku szkolnego. Dyplomy, paski i wszechobecna plejada ocen i porównań
“Antek ma świadectwo z czerwonym paskiem”, “Wojtuś niestety słabiutko – trójkowo”, “Zosia jest patentowanym leniem – ledwie zdała do następnej klasy”, “Ola jak zawsze – wzorowa”, “Tomek – trzy oceny celujące, ale to zachowanie…”, “To świadectwo naszej Monisi – kolejny rok z paskiem” – zdjęcie na FB – cyk, “Jak wasza Agatka? To nasza Zuzia” – zdjęcie wysłane przez whatsapp – cyk, “Dumni mama i tata” – zdjęcie z dziećmi trzymającymi świadectwa mieniące się czerwienią na Instastory – jest. Rok szkolny zakończony. Jak my lubimy się karmić ocenami, dyplomami, wynikami konkursów, zdobytymi medalami dzieci. Jak lubimy obwieszczać światu, że wspaniale, wybitnie, najlepiej. Jak niby przypadkiem wspominamy, że moje dziecko to z paskiem i wzorowo, a w ogóle to pierwsze miejsce i złoty medal. Jak lubimy słyszeć, że dziecko takie uzdolnione, takie pracowite, takie och i ach, najlepsze w szkole, a klasa to już w ogóle i uczeń na tle. Jak w tym samym momencie unikamy rozmów, gdy z matematyką słabo, na wf-ie nie idzie, a zainteresowania jakieś takie za mało dziewczęce, chłopięce lub w ogóle nie takie. JAK W TYM WSZYSTKIM NIE MA DZIECI. Cały system edukacji jest stworzony przez dorosłych dla dorosłych. Wszystkich dorosłych. Nie oddzielnie rodziców, nauczycieli, dyrektorów, polityków. Dorosłych w całości. Począwszy od godzin nauki – od 7 rano do 16. Czy godziny te biorą pod uwagę dobowy rytm dzieci, nastolatków? Nie. To czas, gdy dorośli pracują, więc dzieci MUSZĄ się dopasować. Szkolne przedmioty, niezmienne od 60 lat i dłużej. Czy są zgodne z tym czego dzieci potrzebują? Nie. To wyobrażenie dorosłych o tym czego dzieci POWINNY się nauczyć. Sposób realizacji programu – ławka, książka, kartka, zeszyt, długopis. Czy wykorzystuje on naturalną dziecięcą ekspresję, energię, ruchliwość, “wszędziepełność”? Nie. Bierze pod uwagę możliwości dorosłych, ich wizję prowadzenia zajęć. Zadaniem dzieci jest DOPASOWAĆ się do tej wizji. I najważniejsze. OCENIANIE. Jak bardzo determinuje ono nasz dorosły świat. Jak lubimy decydować o tym, co jest dobre, a co złe. Mądre lub głupie. Wartościowe lub nie. Rokujące, lub mało perspektywiczne. Jak bardzo ocenianie łechce nasze ego. Gdy dzieci spełniają nasze oczekiwania, wymogi, słuchają się, dopasowują do tego, co dla nich tworzymy, nasze ego dumnie pręży pierś, a my unosimy się nad ziemią. Gdy jest inaczej, gdy nie odnajdujemy w dzieciach postawy, która jest tą “właściwą”, szukamy sposobów jak je do tego “nakłonić”. By znów móc wejść w piersi, ordery i ego w rozkwicie. Bo przecież to my wiemy jaki jest świat. To my musimy dzieci nauczyć, jak żyć. To my musimy pokazać im, co jest ważne, dobre, wartościowe. I najlepiej jeśli mieści się to w “normie”. Bo po co się wyróżniać. Po co iść pod prąd. Chłopcy grają w piłkę nożną, a dziewczynki chodzą na balet. Broń Boże odwrotnie. Kto / co daje nam prawo do przekonania, że my dorośli wiemy na czym polega życie, a dzieci nie? W czym jesteśmy od dzieci lepsi? W tym, że umiemy się podporządkować, dopasować? Że się nie buntujemy, ale jesteśmy posłuszni? W tym, że nasz świat jest czarno-biały, zero-jedynkowy, dzielący na dobrych i złych? Dzieci, które się rodzą doskonale wiedzą czego potrzebują. Przytulenia, dotyku, jedzenia, ogrzania gdy zimno, ochłodzenia gdy za gorąco, bliskości, komfortu, bezpieczeństwa, kontaktu, aktywności lub ciszy, snu. To dlatego dzieci płaczą, wołając nas na pomoc. By otrzymać od nas wsparcie w tym, co w danym momencie dla nich ważne. Dostają to dzięki naszej miłości, czułości i akceptacji. Złoszczą się, gdy ich nie rozumiemy i nie potrafimy wyjść naprzeciw. To jednak nie zmienia faktu, że to one wiedzą czego chcą, a nie my. My jedynie odgadujemy o co może chodzić. Ten stan nie zmienia się, gdy dzieci dorastają. Nadal wiedzą, ale ich wiedza jest dla nas niewygodna. Nie ma czasu na godzinne obserwowanie chrabąszcza lub trzygodzinne bujanie się na huśtawce. Nie można pozwolić na bieganie po sali, lub zabawę w dom, gdy jest czas na śpiewanie w przedszkolu. Nie można czytać wybranych przez siebie książek, ale trzeba uznać wielkość Słowackiego i Mickiewicza. I nawet obśmiewającemu ten lekturowy proceder Gombrowiczowi, choć go czytamy, nie udało się wykorzenić takiego myślenia. Nie można tańczyć dla przyjemności. Trzeba startować w zawodach. By potem szkoła tańca mogła chwalić się liczbą master championów. Co sprawia, że tak układamy świat dla naszych dzieci? Że je zagadujemy, ciągle do nich mówimy, zamiast po prostu słuchać? To głęboko ukryty pan STRACH i pani BEZRADNOŚĆ. Przekonanie, że inaczej się nie da. Pogodzenie się, że tak jest i już. Obawa, by się wychylić, powiedzieć że to bez sensu. Poczucie, że samemu nic się nie zrobi, więc po co się męczyć. Umoszczenie się w tym co jest. Czerpanie z tego profitów. Przeświadczenie, że musimy wpasować dzieci w system, by sobie poradziły. Lęk, że jeśli tego nie zrobimy, będzie źle. Strach, że z powodu naszych decyzji, innych, nie takich jakie podejmują pozostali, nasze dzieci będą nieszczęśliwe. Może lepiej się przemęczyć w tym, co znane zamiast sparzyć na czymś nowym. Jeszcze głębiej tkwi lęk, że dostaniemy złą OCENĘ z naszego rodzicielstwa i edukowania. Że ktoś nas zawstydzi, bo takie były wizje, nadzieje i plany, ale nie wyszło, bo materii opór. Więc trwamy. Niezmiennie w tym samym. Od lat. W “wielepstwie”, w przysposabianiu do życia, w edukowaniu, wpasowywaniu, wychowaniu, organizowaniu konkursów. W nagrodach, karach, kijach, marchewkach. W ocenach i cenzurkach. A gdyby tak zapytać dzieci, kiedy i z czego śmiały się w minionym roku? Gdyby dowiedzieć się, co było przedmiotowym wow, a co masakrą? Co wprowadzić do szkół (dla moich dzieci prozaiczne picie herbaty w czasie lekcji było w pandemii na wagę złota), a z czego zrezygnować? Co sprawia, że chcą chodzić do szkoły, a co powoduje że wolą zostać w domu? Czego chciałyby się uczyć i co jest takiego w grach komputerowych, że tak wciągają? Co by było, gdybyśmy mniej mówili, a więcej słuchali? Nieważne jakie świadectwo przyniosą Wasze dzieci. Ważne jest byście docenili je za to, jak bardzo starają się, by nam – dorosłym było wygodnie. Ile razy wstali z samego rana, ile uczyli się do sprawdzianów, ile stresu ogarnęli, by wpasować się w szkolną, oceniającą normę. Zobaczcie Wasze dzieci. Co je cieszy, a co smuci? Kiedy są szczęśliwe, a kiedy przestają? Kiedy mają energię, a kiedy opadają im ręce? Co je interesuje? Co kochają robić? Czego nie znoszą? Pozwólmy dzieciom pokazać nam, jakie są naprawdę. Nie zmuszajmy ich do tego, by musiały być takie, jakimi chcielibyście je widzieć. Nie sprawiajmy, by swoim działaniem musiały łatać nasz strach, lub łechtać nasze ego. Może to nasze dzieci będą zmieniać świat na lepszy, jeśli nam samym nie starczy na to odwagi. A może utrzymają nasze uwrażliwione, widzące więcej i bardziej spojrzenie – bo możemy patrzeć inaczej już dziś. To ostatnie zdanie jest moim osobistym marzeniem:) Uściski! Małgosia |
Jeśli spodobał Ci się ten tekst możesz wysłać go swoim bliskim oraz znajomym. Zapraszam Was do odwiedzin mojej strony oraz zapisania się na newsletter. Relaksacja już czeka, by móc umilić wszystkim dzień:) A jeśli jesteś w miejscu, w którym przydałoby się wsparcie terapeutyczno-empatyczne, jestem do dyspozycji. Sprawdź, jak mogę Ci pomóc. |