Jestem mamą od ośmiu lat. Jestem mamą poszukującą. Czy chciałabym móc napisać, że już wszystko wiem na temat wychowania i budowania relacji z dziećmi?
Czy chciałabym móc powiedzieć, że potrafię rozwiązać każdy konflikt i rozwikłać każdy problem? Czy chciałabym móc stwierdzić z absolutną pewnością, że moje doświadczenie, wiedza, szkoła, kursy, szkolenia, warsztaty sprawiają, że jestem ekspertem w dziedzinie wychowawczej i mogę zamienić się w Panią Dobrą Radę, która każdego wesprze i każdemu pomoże w jego trudnościach i kłopotach z dziećmi?
Chyba nie, ponieważ im dłużej jestem mamą, im częściej spotykam się z przedszkolakami i uczniami, nastolatkami, innymi rodzicami, nauczycielami, pracownikami korporacji, ludźmi wolnych zawodów, osobami młodszymi lub starszymi ode mnie, itd. stwierdzam, że każdy jest autorytetem sam dla siebie. Jesper Juul w książce pt.: „Twoja kompetentna rodzina” napisał:
„O żadnej rodzinie nie można powiedzieć, że jest dobra lub zła. Każda jest po prostu taka, jaka jest: to żywy organizm, który niekiedy funkcjonuje gładko, a niekiedy przechodzi burzliwe chwile”.
Jest to myśl, której się trzymam. Robię to z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że umacnia wybór, jakim chcę być rodzicem. Po drugie pomaga mi w odpieraniu ocen innych osób na moje rodzicielstwo.
Każdy z nas podejmuje własną decyzję dotyczącą budowania relacji z dziećmi. Możemy opierać się na radach naszych rodziców i naszych własnych doświadczeniach z dzieciństwa. Możemy posłużyć się opiniami psychologów i psychiatrów. Możemy wspierać się na literaturze fachowej i być „na bieżąco” z nowinkami wychowawczymi. Możemy też rozwijać się w określonych kierunkach wychowawczo-rodzicielskich poprzez uczestnictwo w warsztatach i szkoleniach. Ostatecznie jednak warto dopasować określony model do naszej osobowości, charakteru i tego, co do nas przemawia.
Ja wybrałam język serca, język żyrafy, język empatii, czyli metodę Porozumienia bez Przemocy (NVC). Najbardziej, w tym modelu przemawia do mnie SZACUNEK do drugiej osoby, niezależnie od jej wieku, CHĘĆ ZROZUMIENIA uczuć i potrzeb zarówno naszych, jak i naszego rozmówcy oraz POSZUKIWANIE ROZWIĄZAŃ W FORMIE DIALOGU, a nie w trybie nakazowo-zakazowym opartym na karach i nagrodach. Nie jest jednak tak, że wystarczy wykuć na pamięć „okrągłe zdania” typu: „Czuję frustrację, gdy na mnie nie patrzysz, bo potrzebuję twojej uwagi”. Ważne jest to, aby nasze komunikaty płynęły z serca, aby były zgodne z naszymi prawdziwymi odczuciami.
W dawaniu empatii nie chodzi o to, aby być zawsze układnym, uśmiechniętym, życzliwym i serdecznym. Chodzi o to, aby być prawdziwym.
Dlatego ja również bywam zdenerwowana, zmęczona i pokrzykująca. Jednak potrafię określić co się ze mną dzieje, wziąć za siebie odpowiedzialność i przekazać domownikom, że potrzebuję wsparcia z ich strony.
Bardzo cieszy mnie, że to samo robią moje dzieci. Coraz lepiej określają to, co jest dla nich ważne. Coraz częściej mówią o tym, co czują. Jednocześnie mam wrażenie, że lepiej radzą sobie w sytuacjach stresowych i są bardziej ugruntowane w swoich wyborach. Jeśli popełnią błąd, potrafią się do niego przyznać i wyciągnąć wniosek na przyszłość. Jednak to, co jest dla mnie absolutnie najważniejsze, to fakt, że moja ośmioletnia córka i mój pięcioletni syn przestrzegają nasze rodzinne normy i zasady nie dlatego, że boją się kary, albo widzą w tym ukrytą korzyść. Działają w ten sposób, ponieważ są wrażliwi na to, co dzieje się u pozostałych członków rodziny. Moje wrażenie z wychowywania dzieci jest więc takie, że im więcej empatii im się daje, tym więcej otrzymuje się jej z powrotem.
Jak więc to zrobić?
Poprzez zastąpienie ocen „Jesteś niegrzeczna”, oceniających porównań „Twoja siostrzyczka tak ładnie się bawi, a ty się snujesz bez sensu” i oceniających etykiet „Moje dziecko nie ma za grosz wyobraźni. Cały czas muszę wymyślać mu jakieś zabawy” obserwacją konkretnych zdarzeń tu i teraz, dopytaniem i zaufaniem w potencjał dziecka: „Trzasnęłaś drzwiami”, „Widzę, że kręcisz się po pokoju. Czy to oznacza, że ci się nudzi?”, „Wymyśliłam zabawę w sklep, pocztę i bibliotekę. Teraz kolej na ciebie”.
Poprzez bycie w kontakcie z sobą samym – swoimi uczuciami i potrzebami i próbę odpowiedzi na pytania: „Dlaczego to mnie złości?”, „Co jest dla mnie ważne?”. Samoświadomość ułatwia budowanie relacji, ponieważ potrafimy precyzyjnie określić, jakie są nasze potrzeby. Nie powiemy więc „Pokaż mi, że jestem dla ciebie ważna”, tylko np. „Chciałabym, żebyś szybko się ubrał, gdy wychodzimy do przedszkola. Będę wtedy spokojna, że się nie spóźnimy”. Dzięki temu nasz partner w dialogu ma szansę wyjść naprzeciw naszym oczekiwaniom.
Poprzez otwartość i ciekawość, ponieważ każdy patrzy na świat swoimi oczami i interpretuje go zupełnie inaczej. Warto więc poszukać wspólnych obserwacji i spostrzeżeń.
Komunikacja empatyczna nie przynosi efektów z dnia na dzień. Towarzyszą jej rozmowy i dyskusje wymagające czasu i wysiłku. Moje dzieci nie chodzą, „jak w zegarku” i nie zawsze robią to, co bym chciała. Widzę jednak, że w sprawach dla mnie najważniejszych, na poziomie wrażliwości na cierpienie, otwartości na inność, troski i wewnętrznej dobroci oraz chęci pomocy rozumiemy się prawie bez słów.
Dlatego, kiedy słyszę o „moich metodach”, o „potrzebie dyscypliny”, bo „efekty wychowawcze” nie pojawiają się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, empatycznie kiwam głową wspominając myśl pisarza – Bolesława Prusa, który powiedział „Pozwólmy ludziom być szczęśliwymi według ich własnego uznania”.
*Tekst ukazał się na stronie Szkoły Trenerów komunikacji opartej na Empatii.