Kiedy opublikowałam mój ostatni tekst, pt.: “Trzeba być grzecznym”, pojawiły się pytania. Okazało się, że rodzicom zależy na tym, aby dzieci były “grzeczne” i szukają sposobów na to, aby grzeczność uzyskać, wyegzekwować, podtrzymywać.
Co kryje się za grzecznością? Dlaczego jest dla nas taka ważna? Co nam daje? Celowo nie pytam, co “grzeczność” daje dzieciom, bo tak naprawdę chodzi tu głównie o nas – dorosłych.
Grzeczność kojarzy się z posłuszeństwem, dopasowaniem do norm społecznych, socjalizacją i spełnianiem oczekiwań.
Ośmioletnia Malwinka, która mówi “dzień dobry”, na lekcjach słucha pani, nie kłóci się z koleżankami i pilnie wypełnia obowiązki, które zleci jej mama jest “grzeczna”.
Co innego Antoś, lat siedem, który nie może wysiedzieć w ławce, na przerwach biega do upadłego i bardzo głośno się śmieje w nieodpowiednich momentach. Dodatkowo zdarzają mu się bójki z kolegami, a normą jest niechęć do sprzątania pokoju. Antoś już “grzeczny” nie jest.
Dwuletni Grześ nauczył się mówienia “nie” i z dumą korzysta z tej umiejętności. Trzeba szybko wsadzić go w szufladkę “buntu dwulatka”, bo już nie jest taki słodki i posłuszny, jak dotychczas.
A Zosia, która płacze pozornie nie wiadomo dlaczego? Ma sześć miesięcy i kiedy tylko przestanie się uśmiechać i zaczyna krzyczeć ze łzami na policzkach, trzeba szybko jej powiedzieć, że nie wolno się złościć i trzeba być “grzeczną”.
Dlaczego tak bronimy “grzeczności”?
Dlatego, że jej wyobrażenie spełnia nam bardzo ważne potrzeby.
Potrzeba łatwości – kiedy dzieci “są na tak”, jest nam zwyczajnie lżej. Nie ma awantur, przy wyjściu z domu z powodu nieodpowiedniego koloru skarpet. Nie trzeba starać się, kombinować, jak przekonać dzieci do zjedzenia brokułów, bo rozumieją, że są zdrowe. “Grzeczne” dzieci czekają cierpliwie, aż skończymy rozmawiać przez telefon, zamiast szarpać nas za rękaw.
Potrzeba odpoczynku – każde “grzeczne” dziecko wie, kiedy można hałasować, a kiedy należy być cicho. Posiada wrodzony zmysł, który podpowiada mu, kiedy rodzice są zmęczeni, nawet, kiedy oni sami nie do końca zdają sobie z tego sprawy.
Potrzeba szacunku – “grzeczne” dzieci okazują szacunek poprzez brak sprzeciwu. W końcu “dorosły ma zawsze rację” i tego należy się trzymać.
Potrzeba kompetencji – rodzic “grzecznego” dziecka może mieć poczucie, że się sprawdził. Jego dziecko spełnia normy społeczne, a społeczeństwo kiwa głową z uznaniem. Tym samym realizuje się jednocześnie potrzeba akceptacji, poczucia własnej wartości, uznania i przynależności. Rodzice z dumą prężą piersi, że mają tak wspaniałe dziecko. W końcu “moje dziecko świadczy o mnie”. Jeśli będzie “niegrzeczne”, to i mnie postawi to w niedobrym świetle. Dlatego zaklinamy: “Żebym nie musiała (nie musiał) się za ciebie wstydzić”.
Jakie potrzeby realizujesz sobie wymagając grzeczności? I czy w Twojej chęci realizacji Twoich potrzeb nie tracisz z oczu dziecka?
Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co daje Ci “grzeczne” dziecko i czy tak naprawdę wiesz, co znaczy dla Ciebie bycie “grzecznym”?
Czy chcesz, aby Twoje dziecko zawsze mówiło “tak”?
A może chcesz, aby domyślało się, kiedy jesteś w stanie dopuścić “nie”?
Czy grzeczność, to spokojne ubieranie się przy wyjściu do przedszkola?
A może dzielenie się zabawkami na placu zabaw, ale już niekoniecznie wynoszenie zabawek z domu i obdarowywanie nimi kolegów?
Czego tak naprawdę chcesz od dziecka wymagając grzeczności?
Kiedy już zdamy sobie sprawę z tego, o co tak naprawdę nam chodzi i czy poprzez “grzeczność” nie dążymy przypadkiem do spokoju, bezpieczeństwa, może poczucia własnej wartości, lub jakiejkolwiek innej potrzeby, nabieramy świadomości samych siebie i otwiera się droga do współpracy. Pozornie nie ma żadnej różnicy. A jednak…
Grzeczność zakłada hierarchiczność. Dorosły ma prawo decydować, co jest dobre, a co złe i oczekiwać, że jego wola (patrz jego potrzeby) zostanie spełniona. W drugą stronę to prawo nie działa. Żadne dziecko nie wymaga od dorosłego, aby był “grzeczny” i zapewne żadnemu dorosłemu nie przyszło by do głowy, że tak mogłoby być.
Współpraca buduje równowagę w relacji. Jak powiedział Jesper Juul:
“Nie jesteśmy równi (dorośli i dzieci), ale równie ważni”.
Oznacza to, że dbamy o potrzeby obu stron.
Fakt, że nam się spieszy, nie jest ważniejszy od wesołej zabawy. Jest równie ważny.
Kiedy więc planujemy wyjście z domu zadbajmy również o potrzeby naszego dziecka:
1) Uprzedź o wyjściu i przypomnij o tym kilkukrotnie. Dzieci nie mają poczucia czasu i nie robią Ci na złość tym, że nie wiedzą ile czasu zajmie im ubranie się. Ty to wiesz.
2) Dodaj dodatkowy czas na wyszykowanie się. Może się okazać, że w międzyczasie pojawi się ważna historia do opowiedzenia, potrzebne będzie przytulenie, zamek od kurtki będzie się zacinać powodując napięcie, frustrację i inne emocje wymagające zaopiekowania się. Ostatnim komunikatem wspierającym wyjście z domu jest „Pospiesz się”.
3) Jeśli na Twój komunikat o wyjściu i prośbie o kończenie zabawy pojawia się sprzeciw, nie oznacza to, że masz zbuntowane i nie chcące współpracować dziecko. Oznacza to tylko tyle, że sprawy, którymi w danej chwili zajmuje się Twoje dziecko, są dla niego (dla niej) bardzo ważne. Czy Tobie nie zdarza się mówić „Teraz jestem zajęta (zajęty) i nie mogę się z Tobą pobawić?” No właśnie:)
4) Kiedy już zderzasz się z „Jeszcze nie” i wolą kontynuacji podjętych przez Twoje dziecko działań, ciesz się. Twoje dziecko potrafi zatroszczyć się o siebie. Masz też okazję do przećwiczenia swoich umiejętności negocjacyjnych:) Przedstaw swój punkt widzenia. Uzasadnij dlaczego chcesz wyjść z domu i dlaczego właśnie za chwilę. Jednocześnie postaw się w roli dziecka. Łatwiej Ci będzie zrozumieć, dlaczego nie chce przerywać zabawy i zaproponować rozwiązanie możliwe dla obu stron.
5) Bądź konkretny (konkretna) w swoich komunikatach. Czterolatkowi lepiej podzielić proces ubierania się na etapy: I. Ubierz buty, II. Włóż kurtkę. III. Nałóż czapkę. I czterolatek i dziesięciolatek i szesnastolatek może nie domyślić się, co kryje się za zdaniem: “Ogarnij się wreszcie”.
6) Pamiętaj, że dzieci naprawdę chcą z nami współpracować, ale niczym nie różnią się od nas – dorosłych. Ich gotowość do współpracy jest większa, jeśli mają spełnione ważne dla siebie potrzeby. Grożenie, karanie, kuszenie nagrodą, stawianie warunków może przynieść doraźne korzyści, ale finalnie niszczy Waszą relację. Jakiej motywacji życzył (życzyła) byś sobie od nastoletniej córki, która pojechała na obóz: “Zadzwonię do rodziców, żeby się nie czepiali i nie dali mi szlabanu po powrocie”, czy “Zadzwonię do rodziców, bo mnie o to prosili”?
Być może czytając ten tekst myślisz sobie, że wymaganie grzeczności kosztuje mniej zachodu. Budowanie współpracy jest długotrwałym procesem empatii, zaangażowania, słuchania, dialogu i podejmowanych prób zrozumienia. Dwa kroki w przód i jeden w tył.
Pytanie jednak, jaką relację, chciałbyś (chciałabyś) mieć ze swoim dzieckiem w przyszłości? Posłuszną, czy opartą na zrozumieniu? Zbudowaną na obawie, czy na zaufaniu? Szczerą i otwartą, czy unikającą kary? Wymuszaną powinnością, czy zbudowaną na chęci? Od odpowiedzi na te pytania zależy Twoja rodzicielska ścieżka.
Ja wybieram współpracę. A Ty?
Chętnie czytam takie teksty w poszukiwaniu rozjaśnienia niektórych kwestii. Jestem nauczycielem przedszkola, pracuję w placówce państwowej i bardzo bym chciała wykorzystać/wprowadzać (wciąż nie wiem.jak to określić) w pracy relacje NVC. Reagować inaczej. I o ile dzieci ze mną współpracują jest ok, ja daję im przestrzeń na wyrażanie potrzeb, staram sie je zaspokajać jeśli mogę lub pomagam im we wzajemnej komunikacji. Trudniej mi natomiast pracować z dziećmi, ktore nie współpracują. Mam w grupie 25 dzieci. Dla mnie i moich możliwości to dużo. A gdy 5 dzieci ze mną nie współpracuje jestem wykonczona, zdarza się, że nie mogę zrealizowac podstawy programowej, dużo energii poświęcam na działania wychowawcze, mam poczucie, ze na tym cierpi reszta grupy, tracąc na poziomie edukacyjnym, ciężej mi dostrzegac indywidualne potrzeby tych “grzecznych”. Co więcej (niż to, co opisane w tekście) mogłabym zrobić by zachęcić dzieci do współdziałania?
Pani Maju!
Zdaję sobie sprawę z tego, że praca w tak licznej grupie nie jest łatwa. Gdy dochodzą jeszcze wymagania programowe i wszystko to, co każde dziecko, indywidualnie wnosi w grupę. Sama prowadzę spotkania dla dzieci i wiem, jak trudne jest utrzymanie uwagi. Co mi pomaga?
Po pierwsze kontakt ze sobą i świadomość własnych potrzeb. Kiedy jestem na “oparach energetycznych”, a cenne siły ulatniają się niczym kamfora, zastanawiam się, czego potrzebuję. Czasem chodzi o poczucie bezpieczeństwa, czasem wpływu, czasem zrozumienia, ale to jest punkt wyjścia do kontaktu z dziećmi, które mają inną wizję współpracy. Często okazuje się, że gdy zrozumiem, co się dzieje ze mną, inaczej patrzę na zachowanie dzieci. I dostrzegam po ich stronie wolę współpracy, ale na nieco innych zasadach.
Nie znam szczegółowo Pani codziennej pracy, ale mam przekonanie, że codzienna empatia dla siebie (zauważenie własnych uczuć i potrzeb) – na początek, może przynieść zadziwiające efekty.
Pozdrawiam!
Droga Małgorzato! Pięknie rozłożyłaś problem na czynniki pierwsze. Z szacunkiem dla dzieci i z szacunkiem i zrozumieniem dla dorosłych. Chciałabym bardzo umieć traktować sprawy dzieci jako równie ważne jak swoje. Ale niestety przyzwyczajenia i nauki wyniesione z własnego domu są bardzo trudne do przezwyciężenia. Jak to zrobić aby w wirze codziennych obowiązków pamiętać o należytej uwadze dla spraw dzieci? Przypominaj nam o tym czasem takimi jak ten wpisami!!! 🙂
Droga Czarownico Ago wystarczy pamiętać. To już bardzo dużo. I dążyć do równowagi w relacji?