Kiedy moja Alunia była w pierwszej klasie na jednym z zebrań dla rodziców wywiązała się dyskusja na temat rywalizacji. Padały głosy, że rywalizacja to coś zupełnie naturalnego, że dzieci powinny w niej wyrastać, ponieważ taki mamy świat i trzeba umieć się do niego dopasować. Zgłaszałam wówczas swój nieśmiały sprzeciw, tym bardziej że byłam świeżo po obejrzeniu dokumentu “Alfabet” (kto jeszcze nie widział, niech obejrzy koniecznie!). Minął rok od tamtej dyskusji, a moje zdanie się nie zmieniło. Nie chcę przyuczać moich dzieci do rywalizowania. Nie chcę wychowywać ich w duchu porównań do innych, oceniania kto jest lepszy, a kto gorszy. Nie chcę “przykręcania śruby” w imię zdobywania kolejnych pierwszych miejsc w konkursach i wystawach. Obserwując Alunię i Maciusia widzę, że zależy im aby posiadać te same umiejętności, co rówieśnicy. Jeśli koledzy w przedszkolu znają literki Maciuś chce się ich uczyć. Jeśli dzieci w szkole szybko liczą Alunia chce ćwiczyć. Nie ma w tym jednak chęci bycia lepszym, chęci udowodnienia swojej wyższości.
Ala jest obecnie w drugiej klasie. Czyta właśnie lekturę – “Doktor Dolittle i jego zwierzęta”. Czyta codziennie po kilka rozdziałów. Bo chce. Bo książka po prostu jej się podoba. Nie po to, aby przeczytać ją jako pierwsza.
Gosiu, cieszę się że wracasz do pisania tutaj!!! Kibicuję Ci! Ja wychodzę z założenia, że tzw. “życie” i tak nauczy moje dzieci rywalizacji. Wezmą z tego tyle, ile będą potrzebowały/ musiały. Więc ja mam inne zadanie (żeby one mniej musiały:)- samej nie rywalizować ani z nikim innym, ani sama z sobą. A takie pokusy się zdarzają. Konkursów jawnych i ukrytych nie brakuje na co dzień. Jak zadbam o siebie- o działanie z pola przyjemności płynącej z innego źródła niż rywalizacja- dla nich zadba się o to automatycznie:-)